Oficjalne rozformowanie VII Wyprawy Warszawskiej nastąpiło co prawda w Porcie Czerniakowskim 1 sierpnia, nie mniej jednak kilka załóg kontynuowało wyprawę. Była to droga powrotna do Sandomierza, w górę Wisły. Na trasę ruszyły dwie Korony (drewniak i ponton), Zawisza i Lasowiak.

Po krótkim pobycie w porcie, po przepakowaniu, posiłku i kąpieli, późnym popołudniem na trasę ruszyły łodzie Zawisza i Lasowiak, by przybić do wyspy za Mostem Siekierkowskim. Szybkie cumowanie i ognisko, bo słońce schylało się coraz niżej. Gdy wreszcie udało się usiąść przy ognisku, można było z dala od zgiełku podziwiać urodę podświetlonego mostu (za chwilę pewnie rzadki widok). Już po zmroku na tle mostu zamajaczyły kontury Korony, który wraz z mniejszą jednostką pontonową dobił do nas, by kontynuować „warszawski sen”. Ot, „zabaciarzyli” nieco w porcie i doganiali nas w ciemnościach. Ale cóż to dla wytrawnego „szuwarowca”!

Wydawało się, że w tym składzie dopłyniemy do Sandomierza, ale jak to bywa na Wiśle, wszystko się może zdarzyć. Po drodze spotkaliśmy Seweryna z Kępeczek, który płynął z nami do Warszawy, ale w drodze powrotnej zawieruszył się i odnalazł. Co prawda, raczej „chadzał” swoimi ścieżkami, ale na nocleg do nas przypływał, nawet w Kępeczkach.

Przeprawa przez próg w Kozienicach zawsze niesie emocje, nie inaczej było i teraz. Niektóre z jednostek musiały sobie co nieco przepakować, przesunąć na podłodze, by przejść przez ten „upiorny” nieco próg. Dęblin tradycyjnie uznany za miejsce postoju, napoił nasze łodzie i nas nakarmił, a malarkom, będącym na plenerze malarskim, dał okazję do uchwycenia piękna drewna na wodzie.

W Kozienicach radzimy nie naśladować Napędzanych.
Moc silnika nie jest gwarancją sukcesu, pychówkom jest dużo łatwiej niż np. pontonom.

Nieco niespodzianek sprawiły Puławy, bo złowiły załogę Korony do ich portu, który tak zachwycił, że zostali tam dłużej niż przewidywali. Tyle, że ten tajny plan spowodował „panikę” na Lasowiaku, który niby gonił Koronę, a tak naprawdę, to wysuwał się na czoło eskapady. O czym załoganci dowiedzieli się w Kazimierzu, dokąd dotarła informacja, że Korony przedłużają spływ o jeden dzień. Po zaopatrzeniu w paliwo, spacerze po uroczej starówce, spotkaniu na wodzie z kazimierzowskimi żaglami, Lasowiak i Zawisza wyruszyły w górę, aby jeszcze parę kilometrów zrobić przed ostatnim etapem. Ostatni nocleg tej VII Wyprawy Warszawskiej wypadł więc w Mięćmierzu, na uroczej wyspie, gdzie do ognia dokładaliśmy nawet trzonki siekier.

Ostatni skok spod Kazimierza Dolnego do Sandomierza to dostojny rejs, ze spotkaniami w trasie, m.in. z Mateuszem z Basoni, czy jakimś delfinem, który poprowadził Zawiszę przez wiślane meandry w Kaliszanach, gdy tymczasem Lasowiak, głowił się, gdzie podziała się woda. Nie bylibyśmy sobą, gdyśmy nie stanęli na popas pod „wiszącą skałą” pod Annopolem, czy nie wypili wiślanego toastu na 282. No bo jakże tak nie podziękować za dobre wiatry, wystające korzenie czy „wychłeptaną” przez wawelskiego Smoka wiślaną wodę, której później tak brakowało. No, ale przecież cało i zdrowo zawitaliśmy w Sandomierzu i zaśpiewaliśmy „…witaj nam dostojny Stary Porcie…”, przy tłumie wiwatujących koleżanek i kolegów Napędzanych! A nie, to już inna historia.!

tekst Wiesiek Ordon

za zdjęcia dziękujemy autorowi.