V Jesienna Nida – kolejna przygoda za nami!

Już po raz piąty Napędzani Wisłą ruszyli na wody dolnej Nidy. Spływ trasą od Pińczowa do Nowego Korczyna niesie ciągle niezapomniane wrażenia. Wynikają one przede wszystkim z uroków meandrującej rzeki, spotykanego ptactwa i niespodzianek na wodzie, a i brzegach także.

W tym roku na dwudniową wyprawę wyruszyły dwie nasze jednostki: Kaskada i Lasowiak. Załogę Kaskady obok sternika Józka stanowili: Ula, Krzysiek i Wojciech (któremu coraz bliżej do Napędzanych). Na Lasowiaku płynęli sternik Wiesiek, Wiola i Irek.

Łodzie załadowane zostały na lawety w piątek, a w sobotę parę minut po szóstej ekipa ruszyła z gościnnego Koćmierzowa do Pińczowa. Pierwszą lawetę fundacyjnym busem ciągnął Daniel, a drugą kolejny Wojciech, którym dziękujemy za logistykę. Po godzinie ósmej pychówki zostały spuszczone na wodę, co było sygnałem dla aury, że może spuścić na nas deszcz z nieba.

Mimo to dzielne załogi nie wsiadły z powrotem do aut i nie powróciły do portu. Pierwsze kilometry pokazały, że spływ nie będzie łatwy, gdyż wody w Nidzie jakby ubyło, mimo tej z chmur. No i trzeba było zdjąć spodnie i popychać pychówkę, aby płynąć dalej. Ale o dziwo – głównie Lasowiaka, z rzadka Kaskadę. Po pierwszej części spływu deszcz nieco zelżał, a my wypłynęliśmy na „przestwór” meandrów, które za każdym, razem wywołują zachwyt. Także i w tym roku, mimo, że więcej było zieleni, niż jesiennych brązów.

Po drodze powitały nas liny próbujące pozrzucać czapki z głów, które świetnie spisywały się w tej aurze. Tym razem byliśmy przygotowani na spotkanie i nasze maszty grzecznie leżały wzdłuż łodzi. W wolnym rytmie, czasem wspólnie, nasze łodzie dopłynęły do Chrobrza, gdzie była nieco dłuższa przerwa. Posiłek pod wiatą, podejście do kościoła z XVI w., kilka zdjęć kamiennych figur i powrót na wodę. Zimną, płytką, z wędkarzami na brzegach, którzy czym prędzej zwijali swoje żyłki na kołowrotki, gdy nas zobaczyli. Kolejny postój wypadł na Wiślicę, gdy zatrzymaliśmy się na przystani, powstałej kilka lat temu.

Okazało się, że zbyt przyjacielsko przepłynęliśmy ten odcinek od Pińczowa do Wiślicy i należało przyśpieszyć nieco na trasie do Nowego Korczyna. Nie było to takie proste – drzewa leżące wzdłuż rzeki, kamienne progi, skutecznie wyhamowały nasz spływ. A i sprawdzenie czy już można morsować, zajęło nieco czasu. Nie mniej, wsparcie jednej załogi dla drugiej pozwoliło przebyć trudniejszy odcinek, ale zaczynała się robić szaruga i ściemniło się znacznie – należało już włączyć czołówki, aby wypłynąć z Nidy na szerokie wody Wisły. Mimo zerwanych żyłek, co frustrowało wędkarzy, konieczności mijania drzewnych przeszkód na Nidzie, obie załogi dobiły na drugi brzeg naszej „królowej”, by rozbić tam 6-namiotowe obozowisko. No i rozpalić tradycyjne ognisko na przygotowanie posiłku.

Trzeba przyznać, że tak cały dzień, jak i wieczór, znacznie swoją temperaturą odbiegły od tego co działo się przez cały miniony tydzień. Było po prostu zimnisko! Co nie przeszkodziło miło spędzić czas przy ognisku. I dodać należy, że niektórzy z nas z lubością popatrzyli na noclegowe rekwizyty jednej z naszych Napędzanych, które przynosiły błogie ciepło w czasie zimnej nocy.

Po śniadaniu z nieocenionym gorącym żurkiem ruszyliśmy około godz. 9ej Wisłą w dół, mając dość dobrą wodę, ale za to mało przychylna pogodę. Było pochmurno i zimno. Zdarzały się wiślane łachy, które nieco utrudniały spływ, zmuszając czasami do zbadania temperaturę wody. Połaniec przeszliśmy bardzo gładko, gdyż próg był rozpiętrzony. Jakiż miły widok ukazał się w okolicach Dymitrowa Małego, gdy naprzeciw naszym łodziom wypłynął Marek na Marcelim-2 i Marta z Gniewkiem na Wenie. Jednocześnie przez chmury przebiło się słońce. Od razu zrobiło się cieplej, także na sercu. Teraz już w cztery łodzie dopłynęliśmy do Baranowa Sandomierskiego, gdzie miał miejsce postój, który dał okazję do spożycia ciepłej strawy. Po pożegnaniu w Tarnobrzegu załogi Weny nasze trzy łodzie o godz. 17ej dobiły do Starego Portu w Sandomierzu. I znowu znalazły się na „swoim” miejscu. O dziwo, powitała nas Kasia, która tradycyjnie witała nas chlebem i solą w Pińczowie. Dziękujemy.

Kolejna wodniacka przygoda za nami. Nowi uczestnicy nidziańskiej wyprawy wrócili zachwyceni, starzy coś marudzili o zmianie terminu, ale wszyscy zadowoleni z realizacji zamierzenia.

Tekst: Wiesiek

Foto: Wiola, Wiesiek