Na III spływ jesienną Nidą „Napędzani Wisłą” oddelegowali 2 łodzie i 5-ciu załogantów. Na „Marcelu” popłynęli Marek i Irek (przybywszy wcześniej ze Śląska), zaś na „Wawrzyńcu” Wiesiek, Janusz i Krzysiek. Ale by tego dzieła dokonać, nie obyło się bez logistycznej pomocy Jurka i Staszka, którzy dowieźli nasze pychówki na przyczepach do Pińczowa. A tam zostaliśmy gościnnie powitani przez Kaśkę z Kontiki chlebem i solą (i nie tylko). Jak to miło, gdy przyjaciele porozrzucani są po brzegach różnych rzek.

Trasa tegorocznego spływu, podobnie, jak i dwóch poprzednich, biegła częścią Ponidzia, od Pińczowa do Nowego Korczyna, a stamtąd Wisłą do Sandomierza. I ponownie wybraliśmy październikowy termin, aby być za pan brat z jesiennymi urokami Nidy. Pewnie trzeba będzie się zastanowić nad kolejnym terminem, ale to już na ustalaniu wydarzeń przyszłorocznych. Bo i Katarzyna podpowiadała, że nie tylko jesienią warto spłynąć Nidą, ale wiele uroków można i wiosną, i latem podziwiać.

Stan wody był dość wysoki, więc w tym roku nie trzeba było za często wysiadać z łódek i moczyć nóg w orzeźwiającej wodzie. Trochę przeszkadzały konary leżących w rzece drzew, ale i z tymi przeszkodami nasze drewniaki sobie radziły. Malowniczy krajobraz Nidy – leniwie meandrująca rzeka, malownicze zakola, piękne łęgi, wysepki, „piaszczyste” plaże, kolorowa, jesienna roślinność, dzikie ptactwo – pozwoliły zapomnieć o dość chłodnym dniu, mimo pięknego słońca.

Pierwszy dłuższy postój nastąpił w Chrobrzu, urokliwej wsi z zabytkami. Mogliśmy tu na przystani spożyć posiłek, odetchnąć, po czym niektórzy poszli pozwiedzać zabytkowy kościół z XVI wieku. Kościół nie był dostępny z wewnątrz, ale jego gotyckie walory warte były przechadzki. Z późniejszej lektury dowiedzieliśmy się, że wewnątrz znajduje się tam nagrobek wojewody sandomierskiego Stanisława Tarnowskiego – ot taki związek z „Napędzanymi”. Kolejny postój, tym razem krótki, miał miejsce na przystani kajakowej w Wiślicy. Ale czym prędzej popłynęliśmy do ujścia, aby jeszcze za dnia rozbić obozowisko. Co nie przeszkodziło nam dostrzec pięknego, turkusowego zimorodka.

Po wpłynięciu do Wisły, przeprawiliśmy się na brzeg, aby z drugiej strony ujścia Nidy rozbić swoje namioty, rozpalić ognisko i zagrzać się nieco. Towarzyszyli nam wędkarze z drugiej strony Wisły, z którymi pośpiewaliśmy nieco, ale że nasz repertuar był nieco bogatszy (nie tylko „Lipka”), niedługo pozostali z nami w kontakcie. Po posiłku, wzmocnieniu sił, przyszedł czas na spoczynek, któremu jednakże we znaki dały się tegoroczne przymrozki, dochodzące nocą do -2oC. Dobrze, że rano podany został do stołu gorący żurek, który pozwolił nam trochę odtajać.

O godzinie 9 wypłynęliśmy na Wisłą. Woda była dość wysoka, tu i ówdzie trzeba było omijać łachy, ale płynęliśmy dość szybko. Niestety, pod bardzo zimny wiatr, który powodował, że w pewnym momencie, jak to zauważył później jeden z „Napędzanych” wyglądaliśmy jak armia cofająca się spod Stalingradu. A od Sandomierza, Tarnobrzega i Baranowa Sandomierskiego na powitanie wypłynęły kolejne załogi, z którymi spotkaliśmy się na wyspie koło mostu kolejowego LHS w Zadusznikach. Dobili do nas koledzy na Wenie, Kaskadzie, Drzazdze, Koronie, Przemek Wasiak na dopiero co zwodowanej nowej łodzi drewnianej i dwóch łodziach plastikowych. Po krótkim powitaniu odbiliśmy od brzegu, aby ponownie spotkać się na dłużej na Wyspie Miłości w okolicach Tarnobrzegu. Niestety, to „na dłużej” nie było długo, ponieważ chcieliśmy dotrzeć do Sandomierza przed zmrokiem. Co nam się udało, gdyż zawitaliśmy w Starym Porcie o godz. 18.

III spływ Nidą przyniósł „Napędzanym Wisłą” kolejną dozę przyjemności pływania nie tylko po Wiśle i Sanie, ale także po urokliwych rzeczkach. Nasze drewniaki poradziły sobie na tej płytkiej wodzie, gdzie czasami jej głębokość sięgała tylko 40 cm. Warto było zaznać uroków krajobrazu Ponidzia i pięknej Nidy. Niech to będzie zachętą dla innych do udziału w IV spływie.

Wiesiek