Rzeki kiedyś dzieliły, dziś rzeki łączą. Łączą, tych którzy chcą żyć trochę mniej tuzinkowo, którzy chcą widzieć, rozumieć i czuć więcej.

Nasza koleżanka Marta, członkini „Napędzanych Wisłą”, końcem ostatniej zimy zaprosiła swych przyjaciół „Morsów” do celebrowania piękna Wisły razem z napędzanymi. (materiał na stronie) W ostatnim tygodni pokazała piękno „Królowej Polskich rzek” zawodnikom „Tai Chi”. – Rzeki łączą, nie ważne kim jesteśmy, co robimy, – „rzeki łączą”.

Poniżej to co Marta sama pisze o niezwykłym dniu Napędzanych i Tai Chi.

W czwartek 8 lipca, razem z zawodnikami klubu tai chi Nan Bei Biały Żuraw, do którego mam zaszczyt należeć, popłynęliśmy na wiślaną wyspę, żeby tam odbyć próbny trening, pocieszyć się latem i własnym towarzystwem.  Razem ze mną i Gniewkiem było 11 osób więc zmieściliśmy się do dwóch tarnobrzeskich pychówek. Troszkę nierówno rozłożyliśmy siły – Gniewko popłynął Adygą na słabszym silniku a za załogę miał 5 kobiet, raczej nieświadomych zagrożeń i trudów wiślanych, mimo tego, dzielnie wyszedł z opresji jaka spotkała go po drodze i ostatecznie wszyscy bezpiecznie dotarliśmy do celu. Wyspa, na którą zwykle pływamy, jest w tym roku okupowana przez rzadkie gatunki ptaków, więc atakowani przez agresywne rybitwy ominęliśmy ją szerokim łukiem aby dobić do następnej, przed naszym przybyciem jeszcze pustej i cichej. Zachwytom nie było końca – przez ponad dwie godziny jak dzieci taplaliśmy się w nieprawdopodobnie ciepłej wodzie, leżeliśmy w piasku, obserwowaliśmy przez lornetki ptaki (nawet ostrygojady!), był badminton i frisbee.

Do treningu przystąpiliśmy dopiero gdy słońce świeciło już nisko nad horyzontem. Nasze ćwiczenia co chwilę wzbudzały salwy śmiechu u mew, które stacjonowały na pobliskiej łasze , czemu po obejrzeniu zdjęć wcale się nie dziwię. Niezrażeni tym wykonaliśmy jednak kilka form (to takie nasze układy), w tym dwie z bronią tj z wachlarzem (tak – to broń ;)) i z kijem tzn. z patykami znalezionymi na wyspie. (Nota bene z tychże patyków kolega Michał, artysta zresztą, zrobił kilka ciekawych instalacji, niestety jak się szybko się okazało, nie przetrwały one próby czasu). Gdy słońce już było za krzakami musieliśmy z Gniewkiem niemal siłą zapędzić całe towarzystwo do łódek i już bez przygód, szybko dotarliśmy do przystani.

Że wszyscy byli zadowoleni, to mało powiedziane – do tej pory dostaję smsy z podziękowaniami. Dla kilku osób to był pierwszy tak bliski kontakt z Wisłą i co najważniejsze bardzo pozytywny – chcą więcej tego typu eskapad i wspólnych imprez, myślę więc, że cel “treningu” został osiągnięty – w swoim czasie zrobimy coś pewnie z większym rozmachem.

Foto i tekst Marta Lipowska.

kto by pomyślał że wachlarz to broń – chyba tylko przed upałem.
chwila relaksu.
czas wracać po dobrym dniu.