16 i 17 listopada w bosmanacie Portu Czerniakowskiego w Warszawie odbyły się warsztaty szkutnicze i takielunku. Ich organizatorami byli Andrzej Stański z Fundacji Szerokie Wody i Andrzej Lanczewski z Fundacji Szlakiem Wisły, znani w środowisku wiślanym armatorzy drewnianych statków. Celem organizacji tego spotkania było pokazanie dorobku osób zajmujących się szkutnictwem oraz takielunkiem Oczywiście nie było tu wszystkich znanych szkutników, nie mniej pewne doświadczenie i myśl z tej dziedziny została zaprezentowana. Drugim pomysłem na spotkanie była konsolidacja środowiska miłośników drewnianych jednostek rzecznych, omówienie znaczenia tradycji w szkutnictwie.
Na spotkanie zostali zaproszeni znani nam szkutnicy ze środowiska Napędzanych Wisłą Józek Jemioło i Jurek Wiącek. Był to wyraz uznania dla ich działalności w tej dziedzinie, ale także swoiste wyróżnienie dla grupy Napędzanych Wisłą, której działalność jest już dość szeroko dostrzegana (nie tylko przez ekologów).
Obaj prelegenci podzielili się informacją o tym, jak rodziła się ich pasja szkutnicza, począwszy od warsztatów budowy tradycyjnej łódki sandomierskiej, organizowanych przed ponad 5 laty przez Fundację SMK, kierowaną przez Staszka Baskę. Była to opowieść o wspólnej pracy, w wyniku której powstało kilka pychówek, ale też o decyzji, by w tej dziedzinie wytwórczej pójść swoimi drogami. Płynęły podczas spotkania wynurzenia o tym, jak samemu teraz buduje się łodzie, jak rozwiązuje się problemy techniczne i jak bardzo trzymają się tradycji. Padało wiele pytań o ich zamiłowanie do takiej profesji, która nie ma wielu naśladowców – zapewne wyssali ją z mlekiem dębskiej ziemi, skoro już w XVIII. na tym skrawku Puszczy Sandomierskiej budowano szkuty, które później pływały po Wiśle do Gdańska.
Ciekawa dyskusja przetoczyła się na temat materiału, jaki najlepiej nadaje się na budowę drewnianych statków rzecznych i obaj przyznali, że jest to drewno modrzewiowe, co potwierdził mistrz sztuki szkutniczej Wacław Witkowski. Podsumowaniem ich wystąpienia było stwierdzenie, że spod ich rąk wyszło już blisko dwadzieścia jednostek, a obaj nie zamierzają spoczywać na laurach.
Warsztaty rozpoczęła Jadwiga Klim z Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku, która swoim wykładem „rozpętała” dyskusję o tym, czym jest tradycja w szkutniczych zmaganiach. Co było ważne dla uczestników spotkania, zwróciła uwagę nie tylko na dziedzictwo materialne w szkutnictwie – drewniane jednostki rzeczne, ale też na umiejętności szkutnicze, które zaliczyła do dziedzictwa niematerialnego – do tradycji. Są one ważne dla dziedzictwa krajowego czy regionalnego, czego przykładem są ulanowscy flisacy.
Mateusz Niemiec z Muzeum Krakowa – Przystań Muzeum opisał budowę tradycyjnych galarów krakowskich i ich rolę na Górnej Wiśle na przełomie XIX i XX w. Pojawiło się na prezentacji wiele swojsko nam brzmiących pojęć: kule i wręgi, próg i cal, burtnica i nakład. Byłby z tego wykładu ucieszony znany nam Jacek Paris z Mysłowic.
Bardzo interesująca była historia opowiedziana przez mistrza szkutnictwa Wacława Witkowskiego o idei budowy repliki szkuty czerskiej, wydobytej z ziemi w 2009 r., a pochodzącej z XV w. Zakończyła się ona odtworzeniem szkuty, której właściciel nadał nazwę Wanda. Była to wartko płynąca opowieść, okraszana wspomnieniami z różnych wypraw na jej pokładzie. Ale nie zabrakło także informacji o technikach konserwacji drewna, dość szczegółowo opisanych. Dla nas lekcja istotna: myjmy nasze łodzie mydłem – szarym, lnianym – ale regularnie, by przedłużyć ich żywotność.
Joanna Szkuat z Muzeum Przyrodniczego w Kazimierzu Dolnym opowiedziała o stewie dziobowej statku wiślanego z XV w., która została odnaleziona 100 lat temu, a obecnie znalazła właściwe miejsce w spichlerzu przy Wiśle. I zaprosiła nas do odwiedzenia wreszcie tego muzeum, które mijamy mimochodem.
Marcin Karasiński, znany niektórym jako dyrektor Festiwalu Wisła, fascynująco pokazał, jak napędzają do działania pewne aspekty historyczne. Fresk z kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Toruniu przedstawiający łódź, a pochodzący z ok. XIV w., zainspirował go do odtworzenia w realu tego, co artysta umieścił na ścianie. Pomysł wymagał również wyobraźni, ale też i znajomości sztuki szkutniczej. Stąd jego dysputy ze śp. Tomaszem Szczęsnym czy Dominikiem Wichmanem, który tę łódź zbudował. Po wielu debatach i analizach historycznych ustalono, że statek na polichromii to nasuta. Ta zrekonstruowana otrzymała od właściciela nazwę Copernicus, a jakże, od nazwiska ojca znanego astronoma.
Cześć wykładową warsztatów zakończył znany nam Marek Strzelichowski spod góry Żar, którego Dolę mieliśmy okazję „ochrzcić” podczas jednej z wypraw warszawskich. Uraczył nas opowieścią o zastosowaniu „piesków”, typach kotwic, w tym admiralicji, hartfuli, co było okraszone pokazem własnoręcznie wykonanych artefaktów. Opowiadał także o wykorzystaniu lin naturalnych i polipropylenowych, które wypierają te pierwsze. No i pokazał własnoręcznie wykonaną łopatę, wykorzystywaną przez wiślanych piaskarzy. Nawiązał poprzez nią do wspólnej akcji wyciągania Doli z wiślanej mielizny.
Na zakończenie spotkania Jarek Kałzuża, Kawaler Orderu Rzeki Wisły przekazał uczestnikom drugi numer Zeszytów Szkutniczych, gdzie, nota bene, znajduje się artykuł Marka Bażanta.
Jedną z konkluzji pierwszego dnia spotkania była chęć zacieśnienia więzi wiślanej braci poprzez organizację wspólnej wyprawy do Muzeum Łodzi Wikingów w Roskilde.
Wiesiek Ordon